... -naście lat temu zacząłem przygodę ze strzelectwem: FT.variag pisze: Hexerze, realia są (z moich skromnych obserwacji) nieco inne.
Warto opuścić poprzeczkę na przedział 320/340 punktów, potem niestety potrzebna jest pomoc trenera (...)
(wystrzałów z FAMAS'a w Castelnaudary nie liczę )
Najpierw z HW97. Byłem młody (35-36 lat) i narwany
To był jedyny sprzęt, z którym trenowałem tak dość poważnie przez jakieś 2-3 lata.
Kangur i Vero deczko się śmiali (bo ja nawet przysiady robiłem z wiatrówką w wyprostowanych rękach ), ale później na strzelnicy uśmieszki spełzały z ich ust
Dopóki miałem HW97, wszystkie parcoury (Morsko itp.) strzelałem na stojąco (chyba, że była wymuszona klęcząca). Raz nawet wystrzelałem II miejsce w Morsku, pierwsze wziął Piotr, który strzelał wszystko na klęcząco
Potem nabyłem FWB P70 FT i zaczęło się lenistwo.
Pierwszy pistolet nabyłem jakieś 14 lat temu, ale to było typowe puszkobicie - do tego sporadycznie. Żadnego pojęcia o strzelaniu z pistoletu.
9 lat temu, po przyjeździe Olgi - zapisaliśmy się do klubu "pistoletowego". Do dziś nie mamy trenera. Ot, ferajna miłosników, którzy dzielą się wiedzą i dają wskazówki.
Owszem, mamy tam jednego, który aspiruje do roli "trenera" i próbuje wszystkich "trenować" psychicznie, ale Olga nie może słuchać jego "miazmatów", ja też nie.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, to był zakup książki "pistoletowej" (Olimpisches Pistolenschiessen) i przeczytanie jej dokładnie i ze zrozumieniem.
(gdybym ją miał wcześniej, przypuszczam, że i wyniki w FT byłyby lepsze)
Moje "treningi" to było 2 x tygodniu odbębnić po 40 strzałów, choć starałem się to robić z głową i często wracałem do lektury.
Całkowicie zarzuciłem trening ogólno-fizyczny (to nie wniosek z książki, tylko moje prywatne leniwe podejście).
Jedynym appendixem do wtorków i czwartków (nasze klubowe dni) było klikanie w domu.
Ale nie na stojąco "full wypas", tylko przy telewizorku, półleżąc, trening palca na spuście.
Po roku takich "treningów" na zawodach (owszem, mało ważne, lokalne o "uścisk ręki prezesa" czy inny medalik, ale jednak zawody) strzelałem 376-378.
Bez trenera, bez "opieki", i wiem to na pewno: bez talentu.
Po prostu systematyczność i myślenie o tym co i dlaczego się robi.
To moim zdaniem (nie nieomylnym) wystarczy aby trzymać wymieniony przeze mnie w poprzednich postach poziom.
Trener - oczywiście, że jest przydatny od samego początku, ale potrzebny jest dopiero wyżej.
Gdzieś tu powinno kursować tłumaczenie tekstu trenera Poddubnego. (BoW tłumaczył)
Bardzo ciekawe i pomocne. Przede wszystkim do zrozumienia pracy/roli nadgarstka.
Bo umiejętność "wyciskania soku z patyka" wcale nie oznacza, że umiesz odpowiednio unieruchomić nadgarstek.
Pistolet w dłoni trzeba trzymać tak, jak kanarka. Nie można go zgnieść, ale nie może się wydostać.
I jeśli stoisz w postawie strzeleckiej i ktoś z boku trąci w pistolet (koniec lufy), to jedyną osią obrotu mogą być biodra.
Nadgarstek ani drgnął, lufa i przedramię - wciąż linia prosta (Α i Ω strzelania z pistoletu)
Dobrze, jeżeli bark też jest usztywniony i cała siła "trącenia" przechodzi na korpus.
Idealnie byłoby, jeśli po takim trąceniu strzelec by się przewrócił jak spiżowa statua
Panowie, to, co piszę, to nie są jakieś dogmaty, tylko moje wnioski, z którymi mi dobrze