Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Tematy dotyczące wiatrówek

Moderator: Moderatorzy wiatrówkowi

Awatar użytkownika
yarkow
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 59
Rejestracja: 27 grudnia 2014, 13:57
Tematy: 0
Lokalizacja: Okolice Krakowa
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: yarkow »

Uff. Jednak dalej uczy "chinkę" strzelać. :wink:
I nie zdradził jej z pecepem. (na razie ?)
Ciągle ciekawi mnie co jeszcze wymyślił.

Kucyk, tak trzymaj. :piwo:
I czekam na kolejną część opowieści...
Awatar użytkownika
Kucyk
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 85
Rejestracja: 11 października 2016, 21:17
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Kucyk »

Witam szeroko pojętą Brać Sprężarkową w przedostatnim odcinku skośnookiej gawędy szkoleniowej.

Na początku odpowiem na pytanie Kolegi PiotraZn „Ty naprawdę przepuszczasz tyle ołowiu przez tę Chinkę?”
- Przeliczyłem puste blaszanki - znalazłem ich 21 szt., czyli podczas wydarzeń które opisałem tu na foremce, przez lufę przeleciało ponad 10.500 śrutów, choć jeszcze jakby dodać te stare Crosmany z tekturowych i plastikowych opakowań które poszły do śmieci, to 11k się uzbiera.

Jest to oczywiście dla niektórych niewyobrażalna liczba, wszak na złamasowy wypad plenerowy zazwyczaj wystarcza nam 100 ołowiów i mamy strzelania po kokardę. Znajdą się też tacy, którzy będą wątpić w prawdziwość mych słów, ale trzeba pamiętać że:
- jak się mieszka na wsi;
- jak się lubi strzelać;
- jak się ma strzelnicę ze stanowiskiem mieszczącym się w domu, gdzie bez względu na pogodę i porę dnia (kulochwyt jest podświetlony) można grzać;
- jak się ma rękę w gipsie i nadmiar wolnego czasu...
...to można dziennie kilka godzin się bawić wiatrówką. A potem to codzienne pukanie wchodzi w nawyk.
Tym bardziej, że stopniowo i systematycznie poprawiające się wyniki dopingują do treningu. I o tych wynikach dziś będzie.

Zanim uporałem się z takimi problemami jak krzywa korona lufy, mała moc zwiotczałej sprężyny, oczywiście moje braki umiejętności strzeleckich, czy wreszcie z głównym winowajcą - luźnym zawiasem, trudno było mówić o jakimkolwiek skupieniu trafień. Owszem, śruciny robiły dziurki w pewnych obszarach tarczy, ale rozrzut sprawiał wrażenie przypadkowości, zaś widok przez lunetę to potwierdzał – celowałem tu, a śrut trafiał tam, znów wszystko ustawione i strzelone w punkt, a dziura zupełnie gdzie indziej.

Przypomniałem sobie, że nabyłem swego czasu różne, różniste rodzaje śrutów. Pomyślałem, że aby się skutecznie nauczyć strzelać precyzyjnie nie mogę wprowadzać losowości i dodawać błędów niecelności wywołanych złym pociskiem, tylko jakimś cudem muszę znaleźć śrut, który lata zgodnie z jedyną, słuszną i właściwą linią partii.

By tego dokonać zarządziłem casting - postanowiłem zrobić tarczę z 12 polami i strzelać do nich systematycznie tak, aby zawsze dane pole było zasilane konkretnym ołowiem branym wprost z pudełka. Po początkowych nieudanych próbach zaczęło to przypominać jednak jakiegoś rodzaju test.

Poniżej: na lewej stronie rodzaje śrutu i ich rozmieszczenie, na prawej efekty z 30 października. Różowe skreślenia dotyczą strzałów, które padły przypadkowo podczas wstępnego ściągania spustu. Każda tarczka dostała, oprócz skreślonych, równo 10 śrucin. Dystans 22 m. Luneta o powiększeniu 9X.

Obrazek

Jak widać niektóre produkty latały gorzej, inne jeszcze gorzej, jednak dwa z nich – oba z półokrągłym łbem, zapewniały całkiem zacne celności.

No dobra, a gdyby tak podnieść prędkość? Postanowiłem zmienić sprężynę na deko mocniejszą. I oto zobaczcie jak się różnią wyniki.

Poniżej: z lewej tarcza z 12 rodzajami śrutu, po prawej tarcza przestrzelona śrutem środkowym z przedostatniego rzędu. Każde kółko prawej dostało po 3 śruty. Dziurawienie z dnia 31 października.

Obrazek

Widać, że śruty: środkowy w dolnym rzędzie i prawy w drugim, zwiększyły skupienie. Niestety nie trwało to długo, ale o tym później. Ogólnie powiem co do pocisków, że co paczka, to niespodzianka – za każdym razem inaczej pelet śmiga.

Jeśli zaś popatrzyć na tarczę prawą widać np. w przedostatnim rzędzie druga tarczka, czy w ostatnim pierwsza, jaki wpływ ma nawet niewielki wiatr.
Tu chcę zwrócić uwagę na ostatnią kolumnę zakreśloną na zielono. Jak pamiętacie, z prawej strony na drodze do kulochwytu stoi sosna znajdującą się w odległości 6 m od stanowiska. Lecące śruty mijają ją w dosłownie dwucentymetrowej odległości. Widać wyraźnie jak ta bliskość zakłóca tor lotu skręcając śruciny w prawo jakby drzewo je przyciągało. O podobnym zakłóceniu opowiem jeszcze w ostatnim odcinku.

W każdym razie byłem całkiem zadowolony z rezultatów, gdyż sami przyznacie że trafianie z chińskiego złamasa za trzy stówy tak blisko siebie, że aż otworki się łączą, nie jest na porządku dziennym.

Kilka dni później chciałem się pochwalić Agnieszce, jaki to ja Dżony jestem, i umieściłem nową tarczę w kulochwycie zaś aby było uroczyściej, odpakowałem nowe pudełko śrutu J... 4,52mm.

Srut! - Zdziwienie. - No nie popadłem.
Jeebut! - Druga próba, i kicha.
Trzecia, czwarta, piąta – śrut kręci w powietrzu i nie wchodzi w punkt. Ale przecież na pudełku widnieje ta sama marka, ciężar, to samo 4,52. Tylko te „4,52” jakoś tak głęboko wpada w rozkielichowany „port ładowania”...

Nagle – świst! Nagle – gwizd! Po lekkim rozszerzeniu horyzontu poranną kawką zaczęło mi coś świtać: jak jest możliwe, aby miękkie ołowiane wytłoczki były produkowane czy segregowane z precyzją do setki? Przecież nie mogą być one mierzone, czy siane, więc istnieje szansa, że są... jedynie nazywane? Jakby tu zmierzyć te france?

Pomysł z suwmiarką, czy mikromierzem nie wchodził w rachubę choćby z miękkiej natury ołowianej. Najpierw pomyślałem, aby obadać śruciny za pomocą mikroskopu warsztatowego, ale za oknem pizgało niemiłosiernie a taki pomiar wiązał się z jazdą 10 km w jedną stronę. Potem walnąłem lufę domowego rosołku z kury i wpadłem na pomysł najgenialniejszy z genialnie prostych!

Pamiętacie jak musiałem urżnąć Crosmanowi lufę by tłumik zabudować? Z operacji pozostał mi taki dziesięciocentymetrowy fiutek. Teraz ten kawałek będzie miał nowe życie!
Za pomocą papieru ściernego (220...500...1500) wygładziłem czołową powierzchnię w miejscu przecięcia i uzyskałem przyrząd pomiarowy, a dokładniej szablon pozwalający stwierdzić jaka, względem otworu mojej lufy, jest średnica danego śruta.

Zasadą pomiaru jest swobodne płożenie śrucinki na wlocie otworka, stuknięcie w rurkę palcem i obserwacja co się stanie. Wyniki mówią same za siebie.

Poniżej: oto punkt wyjścia - 4,50 mm;

Obrazek

Poniżej: a to śrut rzekomo dwie setki większy – z pudełka fabrycznie oznaczonego 4,52;

Obrazek

Poniżej: tutaj zaś wystaje maczowy 4,49;

Obrazek

Poniżej: w przypadku płaskiego 4,52 widać, że pelet ma rzeczywiście większą średnicę.

Obrazek

Poniżej: a jeszcze inni, niebawiący się w opisywanie ołowiu dwoma miejscami po przecinku, mają swoje własne tolerancje.

Obrazek

Tu taka dygresja – jeden z Kolegów kręcił nosem że rozszlifowałem stożkowo „port ładowania” i że to jest nieprawidłowe. Zobaczcie - gdybym tego nie uczynił takie śruty, jak wszystkie powyżej zaprezentowane, musiałbym wpychać do lufy patyczkiem aby kryza lotki nie była przycinana czy zginana przy zatrzaskiwaniu wiatrówki. Zaświadczam, że powiększenie wlotu nie ma wpływu na celność a wybitnie zwiększa szybkostrzelność i oszczędność patyczków.

Niektórzy twierdzą, że kaliber kształtki diabolo mierzy się na łbie pocisku. Inni, że jest to największa średnica wypraski, ja zaś myślę że nie ma to znaczenia, bo producent z tymi setnymi wciska kit i (jego zdaniem) jest git!
Ja już pisałem że ze śrutem jest jak z szybką ripostą. Niezależnie od kalibru godnymi uwagi są jedynie te celne.

Panowie, powiem tak: co blaszanka - to inny wymiar. Moja Chinka jest niesamowicie wybredna i znakomicie odróżnia te setne części milimetra. Pchałem przez nią tanie śruty (9 zł za pakę 500) które potrafiły na 10 strzałów zmieścić się w 4 dziurach, potem ten sam producent ale inna partia, i mamy sitko jak w prysznicu. I dokładnie identyco z tymi peletami za 32 zł. Raz celne, innym razem bezczelne.
Nie znasz dnia, ani godziny, kiedy (czym, gdzie, przez co) kute, niby te same, śruty były.

No, ale nie samym śrutem strzela człowiek. Więc tak sobie strzelam, strzelam, strzelam, aby te obowiązkowe forumowe tarczki zapodać, a że był piękny słoneczny dzień, to dalej tak strzelam i.t.d.
Rano budzę się a tu prawe oko zaklejone. Ojoj, ale swędzi. Uj, ale czerwone! Szybki rachunek sumienia: - Dwa razy destylowałem, zatem to nie metyl.
Kropelki w ślipko wpuściłem i o sprawie zapomniałem.

Trzy dni później znów słoneczko piękne, to ślę cały dzionek śruty w tarczę. Już w nocy prawe oko piecze jak dupsko po ostrym sosie. Aż rumiankiem musiałem przemyć, bo miałem wrażenie że taczkę piachu mam pod powieką.
Na drugi dzień okulista pyta:
- Co, spawało się bez okularów?
- Jak Allacha kocham, nic nie spawałem panie doktorze, cały dzień grzecznie strzelałem z karabinka z dala omijając spawarkę!
- Panie, co pan mi pieprzysz, przecież widzę, że masz pan oko naświetlone! Spawałeś pan i tyle!
Nagle mnie olśniło:
- Panie doktorze, a czy oko może boleć od patrzenia przez lunetę? – nie zdążyłem dodać że celowniczą.
- Jak się podgląda sąsiadkę, a jej facet ten fakt zauważy, to i oko, i zęby mogą boleć...

Tarcze używane przeze mnie są wykonane z białego papieru i mają format A4. To wystarcza aby w ciągu parudziesięciu minut zapadać do gały przez lunetę o obiektywie 40 mm tyle UV jakby się naprawdę spawało. Tę sąsiadkę.

Poniżej: widok przez lupkę w słoneczny dzień. Uwaga! Proszę ograniczyć czas wpatrywania się w fotografię ze względu na możliwość zaropienia oka.

Obrazek

Na koniec jeszcze opowiem jak całe moje siedzenie i walenie do tych tarczek testowych skomentowała moja druga połówka:

Widok w pokoju: stojak jako podpora, na stole pełno tarcz i zestaw śrutów, ręczniczek do wycierania palców, notatnik do zaznaczania z-e-banych wyników, obok talerzyk z kanapkami i kufel... a tu Was mam – herbatki. Agnieszka widząc to któryś dzień z rzędu powiedziała, że przeistaczam się już w uczestnika zawodów dla emerytów.
Miała tu na myśli takie dyscypliny strzeleckie dla tych, co już nie są w stanie trzymać broni, tylko przy stoliczku siedząc i mając wiatrówkę w takim mocowaniu, sobie między strzałami konwersują, co przedstawiła taką, ot, autorską scenką:
- A wie pan, w zeszłym tygodniu byłem u proktologa, bo bardzo brudziłem bieliznę.
- I pomógł panu?
- Tak. Dał mi takie tabletki na pamięć, abym nie zapominał zdjąć spodni jak siadam na kibelek.
- A mógłby pan powiedzieć jaki to lek, bo może i mi by pomógł?
- Bardzo dobry, bardzo, ale wie pan, jakoś mi nazwa w głowy uciekła.
- Aaa... no tak pytałem, bo mnie też kiedyś doktor takie coś przepisał na pamięć, ale, wie pan, jaki on zapominalski był!? Ha, zapomniał dać mi proszków abym pamiętał te tabletki brać co rano, więc nie za bardzo mi pomogły. Sam pan widzi, jakich górników mamy, tylko by strajkowali i pieniędzy chcieli!... Yyy..., o co mi właściwie z tymi górnikami chodziło?
- Zaraz, co ja miałem zrobić?... A, strzelić!
Puk!
- Ładny strzał, gratuluję!
- A dziękuję. Tylko, zaraz, u mnie dziurki nie ma. Czy nie trafiłem czasem w pana tarczę?
- Trudno powiedzieć, ja tych tarcz nie widzę...
- Eee..., chyba jednak to nie z wiatrówki strzeliłem. Przepraszam, muszę iść zmienić spodnie.

I tym optymistycznym akcentem kończę piątkowe przynudzanie. Mam dobrą wiadomość – następny odcinek o nauce strzelania będzie ostatnim, co powinno w znaczący sposób uradować niektórych.
Pozdrawiam łikendowo! Obrazek
Awatar użytkownika
Kraku
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 212
Rejestracja: 06 sierpnia 2013, 17:12
Tematy: 16
Lokalizacja: Świętochłowice
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Kraku »

Ekstra, tylko częściej. Po tym odcinku czuję pewien niedosyt...
Awatar użytkownika
Aligatius
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 552
Rejestracja: 23 czerwca 2012, 21:41
Tematy: 0
Lokalizacja: Ruda Śląska
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Aligatius »

Jak będzie publika, to i jakiś sequel się znajdzie :wink:
Swoją drogą mnie się to fajnie czyta.
AT44 10 LW; Beretta 92FS
Awatar użytkownika
adnikauto
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 2537
Rejestracja: 20 sierpnia 2013, 19:26
Tematy: 214
Lokalizacja: Wschodnie Wybrzeze
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: adnikauto »

Dobre, dobre... zaraz co mialem napisac?... juz wiem, .... dobre... :piwo:
Guns have two enemies politicians and rust. :502: Not sure, which is worst...
Awatar użytkownika
janusz22551
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 24
Rejestracja: 09 grudnia 2014, 12:10
Tematy: 0
Lokalizacja: Parchanie
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: janusz22551 »

:651: A już myślałem, że poza giełdą, nic ciekawego na beżowym nie przeczytam :piwo: ;laughing:
Welther LGU
HW 97
javiki
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 197
Rejestracja: 19 grudnia 2015, 23:58
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: javiki »

Tak sobie patrzę i dla mnie KTK wygląda najzacniej. Sam go używam i naprawdę nie mam dużych problemów. Ale do tarczowania używam innych śrutów-bo KTK płaski nie chciał z LOVa wylecieć. Średnicowo ponad 4,6mm i chyba bardzo twardy. Dopiero kuzynowy Kandar dał mu radę.
Awatar użytkownika
yarkow
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 59
Rejestracja: 27 grudnia 2014, 13:57
Tematy: 0
Lokalizacja: Okolice Krakowa
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: yarkow »

Ja też mam podobne spostrzeżenia. Tylko nie wyciągałem aż tak daleko idących wniosków.
Zdarzało się, że śrut 4,50 wchodził ciasno, a 4.51 luźno. I to z tej samej czeskiej (podobno najlepszej) firmy :-/
Nie mówiąc już o teoretycznie tym samym kalibrze śrutu, ale z różnych firm lub różnych rodzajów. Ale wiadomo, trzeba znaleźć ten śrut, który najbardziej "lubi" twoja wiatrówka.
I po wielu próbach okazało się, że to jednak Czesi robią śrut najbardziej pasujący do moich luf.
Obecnie do mojej HW97 używam 4,52, ale czasem różnicę widać po otwarciu teoretycznie takiej samej nowej puszki. :-/
A druga HW30 jest mniej wybredna (albo bardziej tolerancyjna?) i nieźle latają zarówno 4,51 jak i 4,52 a nawet o dziwo Crosman Pointed.
Z moich skromnych obserwacji wynika, że Tomitexy, KTK i inne tego typu "wynalazki" nadają się najbardziej do utylizacji puszek.

A autorowi kolejne "puszkowe" :piwo: (żeby miał do czego z Tomitexu i KTK strzelać :-D )
Corvus
Reactions:
Posty: 4
Rejestracja: 15 września 2016, 21:58
Tematy: 0
Lokalizacja: Wawa/ Błonie
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Corvus »

oj, zacnie się to czyta ;laughing: ...... mój rechot podczas lektury poprzednich odcinków noweli, nie raz obudził małego bąbelka który jest z nami od 4 miesięcy.....

a co do śrutu to u mnie 4,51 wchodził ostatnio ciaśniej w lufę niż 4,52 i 4,53...............
Awatar użytkownika
Aligatius
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 552
Rejestracja: 23 czerwca 2012, 21:41
Tematy: 0
Lokalizacja: Ruda Śląska
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Aligatius »

Corvus pisze:...a co do śrutu to u mnie 4,51 wchodził ostatnio ciaśniej w lufę niż 4,52 i 4,53...............
Kiedyś znajomy mierzył średnicę exactów i doszedł do wniosku, że podane na pudełkach wartości, to raczej rzecz umowna.
U mnie z jednej puszki śrut lata dobrze, z innej tak sobie, a z kolejnej świetnie i to nizależnie od kalibru na etykiecie. Podobno wszysto zależy od serii i matrycy.
AT44 10 LW; Beretta 92FS
Awatar użytkownika
Kucyk
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 85
Rejestracja: 11 października 2016, 21:17
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Kucyk »

Witam amatorów dmuchania ołowiu!

Dziś, tak trochę niezaplanowanie się pojawiam i mino że temat nie dotyczy bezpośrednio Crosmana, jednak na prośbę jednego z Kolegów rozwinę trochę wątek śrutowy.

Cińska dmuchawa jak już pisałem jest niesamowicie wybredna. Jaka jest tego przyczyna – nie wiem, ale chcę tu dziś pokazać jak wielkie znaczenie dla celności ma dobór pocisków i że gdy wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości techniczne poprawy błędów czy to w sprzęcie, czy w naszych umiejętnościach, a wyniki są – powiedzieć o nich nędzne, to jakby je pochwalić, to zamiast się zniechęcać może warto wypróbować różne rodzaje śrutu, choć wydawałyby się one identyczne?

Teraz jeszcze chcę powiedzieć, że o ile w poprzednich odcinkach wszystko co opisywałem, zawsze starałem się dokładnie wytłumaczyć pod względem „skąd to się wzięło” to wobec dzisiejszego tematu jestem bezradny – kompletnie nie znam przyczyny czemu tak jest.

Na początku, jako że post bez zapodania zdjęciówki tarczek nie ma takiej wartości jak ten z, zaprezentuję świeżutką, jeszcze zimną, podziurkowaną ilustrację do wykładu.
Dystans: klasycznie 22 m od wylotu lufy do tarczki; temperatura: -0,5*C; zmienny, chwilami dość intensywny na sile wiatr z lewej strony; powiększenie lunety 9X; punkt celowania: dół czarnej kropy; każda tarczka zasilona 5 śrucinami.

Obrazek

Na pudełkach (celowo zakryłem markę nie chcąc robić ani anty ani reklamy, więc z pewnością nikt się nie domyśla producenta śruta) napisałem rodzaje i średnicę podaną na spodzie paczki. W przypadku dwóch ostatnich śrutów są jeszcze indeksy „I” oraz „S” określające, dla odróżnienia, widniejących na spodzie sprzedawców.

Pierwsze dwa rzędy można pominąć ze względu na silny dryf lekkich peletów na wietrze, dodam tylko, że dla pierwszego „RS” skalowana była wczoraj optyka – aby trafiał w środek tarczki.

Ciekawe są natomiast rezultaty dla 4,52 i 4,53”S”. Tam, gdyby wietrzysko pukania nie psuło, można się pokusić o stwierdzenie, że skupienie (jak na możliwości dalekowschodniego fajansu, a zwłaszcza moje umiejętności strzeleckie) jest wzorowe.

Po strzelaniu przeprowadziłem pomiary średnic „śrutomierzem” wykonanym z obciętej lufy, o którym poprzednio pisałem.

4,50 – w pudełku dwa rodzaje: albo wpadający bezwładnie w dziurę, albo lekko się klinujący – stąd zapewne popadanie w grupy wyżej i niżej.

4,52 – łeb wpada, ale z pewnym oporem, po stuknięciu palcem w bok lufki kielich opada prawie do górnej powierzchni ale nie dotyka do niej.

4,53”I” – dokładnie jak w przypadku 52.

4,53”S” – łeb nie wchodzi sam w otwór, po wepchnięciu za rant palcem ciężko idzie.

No i teraz kto mi powie: od czego ta celność zależy, bo jak widać że mające taką samą średnice 4,52 i 4,53”I” latają zupełnie inaczej.
Albo, zarówno lekko idący 4,52 i oporny 53 sprzedany przez „S” tak samo ekstra śmigają, choć po wysokości trafień widać, że 53 zużywa więcej energii na przejazd lufą.

Ja nie jestem w stanie znaleźć żadnego związku przyczynowo-skutkowego poza jednym: z jakichś, bliżej nieznanych przyczyn, każda seria niby tego samego śrutu ma inne właściwości, dlatego skuteczność towaru z każdej paki należy rozpatrywać indywidualnie.

Teraz kilka słów o bardzo tanich śrutach (po 9 zyla w hurtowni). Jeden niby polskiej produkcji w blaszance, a drugi niby gość z południa w czarnym plastykowym kubeczku. Nazwy pominę, by ktoś się nie czepiał, wszak nie o to tu chodzi.

No cóż, powiedzenie: co drogie to miłe, co tanie – to zgniłe sprawdza się i w tym przypadku, choć nie zawsze.
Coś ku przestrodze Wam zapodam jaki super dill zrobiłem.

Jak pamiętacie w czwartej części Questowej opowieści wybrałem się do sklepa i nabyłem tam różnych ołowiów słusznie zakładając że nie każdy będzie śmigał tak samo. Wśród tych peletów była blaszanka z polskim producentem. Jako lokalny patriota natychmiast przystąpiłem do testów, które jak pamiętacie zakończyły się nędznie ze względu na różne błędy strzeladła które potem dopiero usunąłem. Puszka kurzyła się w tym czasie.

Gdy karabinek zaczął zacnie śmigać zasilany amunicją J... znalazłem blaszankę polskich wytłoczek. Jakież było moje zdziwienie gdy te tanie śrucinki celnością swoją nie ustępowały tym znanym i reklamowanym. Po prostu punkt w punkt waliłem, jedynie co jakiś czas coś tam poleciało w bok. Mało tego – najcelniejszym okazał się ten maczowy - z płaskim łbem!

Po jakimś czasie przypomniałem sobie także o słowackim nabytku w plastikowych konserwach który z racji tego iż bez sprężyny „turbo” nie był w stanie samodzielnie wyjść z lufy musiał cierpliwie czekać na półce. Uuu, ten to był katem tarczek – w brystolu ciął jedną dużą dziurkę pięknie, z resztą Kolega Javiki to zauważył.

Nastał piękny, wrześniowy dzień, w którym wyjeżdżając z posesji motorem potłukłem taką rechoczącą elektroniczną żabę ogrodową z ceramiki zawadzając ją niezłożonym podnóżkiem. Na domiar złego, aby po zdarzeniu pozbierać skorupy płaza, tak pięknie podparłem maszynę, że ta wywróciła się na lampę solarną. Musiałem zatem jechać do chinoli by odkupić winy swoje.

Jest kilkanaście kilometrów od mej chałupy wielkie centrum handlowe gdzie ping-pongi mają wszystko. Tam, przechodząc między boksami wypełnionymi pod wierzch badziewiem wszelakim, mój strzelecki nos wyczuł ołów. Dużo ołowiu!

Wchodzę do klitki, a tam między nożami Rambo, pseudo-mundurami armii Wysp Napletka, maczetami meczowymi i zestawami do surwajweru dla przedszkolaków zgadnijcie, co widzę? Wielkie kartony, które wypełnia masa pudełek ze tanim śrutem! A wszystkie za 9 złotych! Oprócz Crosmana, bo ten jest za 15.

Jako że ze mnie dziad z dziada-pradziada, a poprzednio w sklepie za takie śruciny 16 złociszy wydusili ze mnie, w „de” miałem te żaby i lampy. Łapię za foliówkę i ładuje 5 blaszanych z płaskim, 5 z kulą, 5 słowaków z... aż mi motor przysiadł po załadunku. Ale będzie strzelania!!!

W chałupie odpakowałem blaszanego. I tu zdziwko: jakoś takie farfocle z kielicha wiszą, coś widać że się forma nie domykała, chyba łeb trochę owalny, ogólnie trochę inna barwa naklejki, ale nic –trza wypróbować.

Poniżej: śrut wyjęty wprost z opakowania. Warto zwrócić uwagę na marną dokładność obcięcia nadmiarów metalu po uformowaniu kształtki.

Obrazek

O Święty Sebastianie! Dzięki Ci za to, że raczyłeś zesłać mi pomysł, co by kurochron drób sąsiedzki ochraniał jako w niebie tak i przy ziemi. Pierwsze strzały nie wiem gdzie poszły, w każdym razie nie w tarczę. Do kolejnych salw przycierałem lotki śrutów o deskę, aby te firanki usunąć i trochę lepiej szło.

Całe szczęście że znajomemu co prowadzi firmę iwentową zabrakło kiedyś śrutu na jakąś imprezę masową i odkupił ode mnie pięć pudełek (aby zachęcić do kupna dałem mu duży rabat że wyszło 12 zł za pakę) bo bym się załamał co zrobić z taką ilością szmelcu.

Test nowo zakupionego śrutu z czarnego plastiku dał wyniki już nie tak dobre jakie wycinał kupiony wcześniej, lecz nie aż tak złe jak ten rzekomo polski. Piszę „rzekomo”, gdyż jednak dziwnym trafem oba śruty sprzedawane były wprawdzie przez polkę, ale z pudeł ozdobionych chińskimi znaczkami. Ponadto w wyniku intensywnych poszukiwań dowiedziałem się, że polska firma nie ma już zakładu produkcji zbrojeniowej, który został sprzedany i od dwóch lat jest domem mieszkalnym (byłem w tym miejscu osbiście).
Jeśli dodać przypadki, gdy w czarnych kubeczkach pośród charakterystycznych grzybków mających niby ze Słowacji pochodzić dziwnym trafem czasem znajdzie się „polska” śrucinka, to śmiem twierdzić że jednak sam towar produkują małe, żółte rączki, a w kraju nad Wisła się jedynie go gdzieś do pudełek rozsypuje, a szkoda, bo jednak ten stary ojczysty pelet mim zdaniem był bardzo dobry. Ale może to tylko takie moje gdybanie.

Na koniec opowiem jak moją Agnieszkę w konia zrobiłem.
Tuż po zakupach i gdy minęła trzydniowa cisza związana z fochem po stłuczeniu żaby i lampy (do dziś nie zostały odkupione) urządziliśmy zawody strzeleckie. Tarczę widzieliście, strzelamy na przemian po jednym rzędzie w każdą tarczkę dając po 5 ołowiów. Aby nie było pomyłek, zrobiłem z wieczka od puszki taki dozownik z czterema, ponumerowanymi przegródkami – w każdą wkładam np. po pięć peletów.

Strzelaliśmy „starym” blaszankowym, polskim wyrobem. Sypiąc śruciny przed którąś tam serią dla Agnieszki do pierwszej przegródki dałem nowo zakupiony towar, a do następnych trzech ten celny.
Agnieszka siadła, ustawiła sobie stołek i podregulowała statyw, przesunęła poduszki zastępujące podpórki pod łokcie, i po upewnieniu się że jest wygodnie, załadowała Chinkę z pierwszej przegródki...

Brzdęk!
- Oj, zniosło w górę... Uj, znów krzywo!... Kurcze, co mi tak na bok teraz poleciało!? Uuu, jest w punkt, tylko na drugiej tarczy... Co jest!?? – nie kryła zdziwienia.

Udawałem że niby nie słyszę i nie widzę co się dzieje. Po piątym strzale Agnieszka z jakimś takim uczuciem bezsilności w głosie mówi do mnie:
- Nie mogę trafić!...
W tym stwierdzeniu była swego rodzaju prośba o pomoc, choć oczywiście oboje wiemy że to Ona o wiele lepiej strzela i to raczej ja powinienem się od Niej uczyć.

Postanowiłem „ratować sytuację”.
- Agnieszka, źle się składasz – zacząłem, gdy załadowała złamasa i szykowała się do rozpoczęcia dziurawienia drugiej tarczy – Wyżej głowa, teraz bardziej oko zbliż do celownika. Jak te łokcie trzymasz, weź je szerzej. Za nisko siedzisz, poduchę na stołek kładź! Trochę niżej stojak, druga ręka bardziej w bok. – komendy wykonywane były natychmiast, co cieszyło mnie coraz bardziej w miarę jak Jej pozycja strzelecka zaczynała przypominać zygzak.
Gdy absurdalność ułożenia ciała doszła do stanu, iż zaczęło mi się żal dziewczyny robić widząc jak jest to niewygodne, stwierdziłem żeby spróbowała strzelić. Oczywiście wycięła pięknie centrum punktu, potem powtarzała to za każdym razem będąc wciąż w tej groteskowej pozycji.

Po jakimś czasie prawda wyszła na jaw, bo zbyt głośno rechotałem poprykując na dodatek z zadowolenia jaki to wyśmienity dowcip zrobiłem.

Kilka dni później Agnieszka odpłaciła pięknym za nadobne głośno zastanawiając się przez parę poranków czy aby ostatnio nie zapomniała wziąć tabletki antykoncepcyjnej, ale to już całkowicie inna historia, o innym dmuchaniu, do innej tarczy i innym śrutem.

Miłego wieczoru!
Awatar użytkownika
czemar
Moderator
Moderator
Reactions:
Posty: 1418
Rejestracja: 17 marca 2007, 08:55
Tematy: 23
Lokalizacja: Koło/ZŁota
Grupa: Moderatorzy wiatrówkowi

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: czemar »

Niestety nauczyłeś się Kolego ponownie, że od "małych" braci raczej się precyzyjnych rzeczy nie kupuje .
Dotyczy to zarówno karabinka jak i amunicji do niego .
A że podrabiają wszystko to już nie nowina , jak będę następnym razem sprawdzę czy jeszcze siedzą z nosami w kompach i śledzą co Tu i tam piszemy :)
Widziałem w jednym z większych boksów takie stanowisko gdzie w wydzielonym kąciku siedziało trzech czy czterech gości i każdy pewnie śledził trendy i opinie a , że było to stanowisko z wiatrówkami ,wędziskami i innym badziejstwem do buszowania po świeżym powietrzu to mniemam , że i "beżowe" śledzą na bieżąco .A z tego to już tylko prosta droga żeby dać cynk dam do krainy ping-pong co hurtem weźmie polski sprzedawca .
A kto nie wierzy niech pomyśli skąd się wziął Kandar Cp1 i dlaczego i co się stało z Crosmanem 2240
M.
Vortex na Kruszynie :one:
Awatar użytkownika
Kucyk
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 85
Rejestracja: 11 października 2016, 21:17
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Kucyk »

Witam Szanownych Czytelników w ostatniej części chinkowych opowieści!

Dziś na początku na chwile przeniesiemy się do tundry czy innej tajgi, bo będzie o niedźwiedziowym systemie stabilizacji strzelca.

Nie wiem czy pamiętacie jak w pierwszej części przypowieści o Crosmanie pisałem, że dawno, dawno temu, jak zaczynałem uczyć się przepychania śrucin powietrzem na strzelnicy w klubie Gwardia, to kazano mi zakładać taką ciężką, grubą, cuchnącą, jakby wojskową kurtkę, w której było mi strasznie niewygodnie. Nic w tym dziwnego skoro była 5 rozmiarów większa ode mnie, a ponadto krępowała okropnie ruchy, więc czułem się jak jakiś miś czy inny ludzik Miszlę.

Któregoś dnia poszedłem sobie pod płot obozu dla uchodźców i strzelałem, strzelałem, strzelałem ale wyniki były takie sobie bo wiatrówką strasznie rzucało.
No i dalej sobie strzelam zastanawiając się skąd ta niecelność, ale jak w końcu trafię w uchodźcę, to ten wrzeszczy.
- He, każdej akcji towarzyszy reakcja – pomyślałem zmuszając kolejnego smagłolicego do krzyknięcia. – Zaraz, zaraz przecież to trzecia zasada dynamiki.

W sprężynówce jest tłok i sprężyna. Obie części mają swą masę. Jak strzelamy, to tłok gwałtownie leci do przodu razem z większością spiralki. Jeśli zatem te, powiedzmy 0,2 kg śmignie w kierunku lufy, to nie ma bata żeby całość pukawki nie zareagowała szarpnięciem do tyłu, a to z kolei w połączeniu z naszym chwytem powoduje majtnięcie karabinkiem.
Ja wiem, że niekiedy zdarzają się tacy, którzy twierdzą iż za pomocą różnych prowadnic i innych tjuningów można spowodować że odrzutu wiatrówki nie będzie, ale zaręczam, że ten stan by przeczył owej III zasadzie Newtona.

Dokładnie obserwując przez lornetę moment strzału zwróciłem uwagę, że jeśli złapię karabinek w pewien sposób, to przy strzale szarpnie nim np. w górę. Jak inaczej - to np. w lewo. Próby strzelania bez siłowego utrzymania broni skutkują całkowitą anarchią trafień. Zauważyłem też bardzo dużą zależność ruchu wiatrówy od punktu przyłożenia stopki do ramienia. Postanowiłem potrenować aby znaleźć punkt w którym stabilnie kolba się zachowuje.

Parę dni później siedziałem sobie na moim stanowisku strzeleckim i pomimo że widoczność tarczy ograniczał padający śnieg, to nie poprzestawałem w rytmicznym sprężaniu powietrza.
Pizgało w pokoju równo z racji, że nawet jak się w piecyku pali, lecz okno jest otwarte następuje samoczynna wymiana powietrza, która przy godzinnym zaangażowaniu w pykanie robi swoje. Nagle wpada Agnieszka i awantura się zaczyna, że chałupę ziębię i sam się przeziębię! Ech, żeby Ona wiedziała, jak pod Stalingradem było...
Po kilku chwilach zjawiła się ponownie niosąc taką starą wojskową bechatkę której używam czasem idąc na ryby, i wręczyła ją z mocnym poleceniem wdziania.

Jako że siedziałem w dwóch grubych koszulach (bo jak pisałem w pokoju 3,14ździło), a zdejmować ich mi się tradycyjnie nie chciało, po założeniu kapoty stwierdziłem że chyba przeistoczyłem się w niedźwiedzia, bo tak wyglądać zacząłem wykonując dziwnie ruchy ze względu na skrępowanie.

Gdy się wreszcie jakoś ułożyłem do strzału, nastąpiło pierwsze pacnięcie pięknie w punkt. Drugi strzał, to samo. Trzeci... No niemal wzorowo popadam a do tego wiatrówka mnie nie kopie. Zmiana pozycji – znów dobre wyniki, choć niewygodnie operować. Eee, miszczu ze mnie!

Po jakichś trzydziestu strzałach byłem spocony, miałem dość krępującego gorsetu i zdjąłem bechatkę. Składam się do następnej tarczy, pierdut!, a tu coś miota tym śrutem jak szatan. Przypieram stopkę kolby to tu, to tam, ale kościste ramiona jakoś słabo z nią współpracują.
Kolejne strzały – kiepsko, kop wyczuwalny, celność to raczej totolotek niż planowe trafianie w punkt.
Jeszcze kolejne przerwała awantura, bo Agnieszka wparowała i zobaczyła mnie bez kurtki.

Po założeniu magicznej kurtałki znów celność wróciła do normy i wierzganie karabinka ustało.
Później, w miarę upływu kolejnych dni (i nabierania doświadczenia) zakładałem coraz to cieńsze ubrania, jednak powiem szczerze: ta gruba kurtka zawsze mi pomagała utrzymać celność. Moim zdaniem jednak rację miał ten ktoś, kto wymyślił aby dzieciaki strzelały w tych niewygodnych ubiorach bowiem ułatwiają one naukę.

Tak - pomyślałem - me ramiona mogą mieć swe zdanie. Podobnie jak zwolennicy KODu. Ale jeśli się ich racje przykryje w przekazie grubą warstwą czegoś tłumiącego, jak informacje w rządowych mediach, to tak trochę mniej siły w ich argumentach jest.

Teraz pragnę się pochwalić rezultatem, który może nie powala na kolana mających dobre sprzęty i wybornych strzelców. Jednak ja jestem dumny z osiągniętego rezultatu wydmuchanego z chińskiej zabawki.

Do każdej tarczki wystrzeliłem dwukrotnie (do jednej przez pomyłkę 3 ołowie poszły). Wiał zimny wiatr od lewej. Dystans tradycyjnie 22m, za to luneta lepsza – powiększenie 16X.

Obrazek

Popatrzcie: w 21 przypadkach, na 48, przestrzeliny się połączyły (na pierwszej, zasłoniętej osadą tarczce też jest wspólna dziura) co uwzględniając jak różne natrafimy śruciny w jednym pudełku, uważam za swój rekord.


No dobra. Pora kończyć nasze story. Jeszcze tylko trzy słowa od ojca prowadzącego.

Wiecie, po co to wszystko zrobiłem? Po co starałem się niby bezsensownie takie chińskie gówniane strzeladło nauczyć celnie strzelać?
Po co stojak kupowałem, kurochron budowałem, na lot śrutu patrzyłem aż mi oko zaropiało, kombinowałem wieczorami co jest niecelności przyczyną a piwa przy tym beczkę wypiłem?
Po co mozolnie piłowałem i rozwiercałem lufę, sprężyny dobierałem, ze spustu coś tam wywalałem za to smaru napychałem, zawias blaszką uszczelniałem?
Po to samo, czemu Kozakiewicz skoczył w 1980 r. w Moskwie 5,78m. Aby sobie samemu udowodnić, że umiem, a niektórym, którzy twierdzili, że nic z tego nie wyjdzie, pokazać... że się da.

Męczyłem trzy miesiące tego śmiesznego, fajansowego Crosmana i mam teraz niesamowitą satysfakcję, że nie mając o broni pneumatycznej pojęcia i nie korzystając z żadnych internetowych rad (tak, teraz się do tego przyznaję że kłamałem pisząc kilkukrotnie o uprzednim czytaniu tego zacnego forum) takie patenty w nim odwaliłem, że mogę teraz tym szajsem dziurawić papier tak jak ja chcę i, oczywiście, moje umiejętności pozwalają.

Jako tradycjonalista, twierdzący że strzelanie należy zaczynać jak nasi pradziadowie, od prostych, ale wymagających sprzętów, niesamowicie zadowolony jestem z tego że mimo czających się wszędzie pokus nie poszedłem na łatwiznę kupując jakiegoś Erarmsa czy innego Sztejera, tylko na prymitywnym złamasowym sprzęcie wartym teraz 100 złotych osiągam wyniki może nie w pełni, ale jednak satysfakcjonujące mnie, a przynajmniej zagrzewające do dalszego treningu i doskonalenia umiejętności.

Cieszę się, że ta prosta jak budowa cepa, konstrukcja jednak mnie lubi. I ja ją lubię, wszak wiele czasu ze sobą spędziliśmy.
Ta skośnooka maszynka nie tylko brała, ale i dawała – nauczyła czegoś mnie. Wymusiła naukę cierpliwości, opanowania i dystansu do oceny moich umiejętności manualnych i zdolności odnajdowania źródeł problemów. Bo strzelanie to nie tylko doskonalenie techniki, ale i duszy człowieka, o czym czasem się zapomina.

Tym optymistycznym akcentem pragnę pożegnać się z Czytelnikami, zarówno tymi, którzy od początku mi kibicowali, jak i tymi, którzy joby słali. Jednak, aby nie zostawiać tematu grzebania w Crosmanie skazanego na pogrzebanie, jak również by nie zaśmiecać pewnego wątku, w którym mnie obsmarowują, pragnę ucieszyć sympatyków gawęd przy Queście, że mam dla nich pewną niespodziankę, ale o niej, kiedy indziej...

Miłego weekendu!
Awatar użytkownika
Qbuś
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 521
Rejestracja: 02 września 2007, 13:29
Tematy: 0
Lokalizacja: Wrocław\Muchobór
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Qbuś »

:033: :piwo:
HW 30, Prosport, LGM -2, TX 200, FWB-600, IŻ-38, "GROM" i inne pier..ły.
"Lider", "Lidor", "lidur" (Germany :) )
FireFighter
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 540
Rejestracja: 22 czerwca 2015, 16:39
Tematy: 23
Lokalizacja: Vietnam - Hanoi
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: FireFighter »

Gratulację :piwo:
I jeszcze była mowa o bechatce, mam taką i uszankę również, leży a właściwie wisi w szafie, pamiątka po szkole Oficerskiej, najśmieszniejsze, że dalej na mnie pasuje a minęło już trochę latek a wędkować też lubię 8-)
Nawiasem mówiąc z lepszego sprzętu robiłbyś jedna większą dziurkę, ale po co jak najważniejsze jest to, że daje Ci to radość ?
" Wojna jest tam , gdzie młodzi i głupi dają się wrobić starym i zgorzkniałym durniom w zabijanie ludzi " KONRAD ADENAUER
Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.
Zablokowany Poprzedni tematNastępny temat

Wróć do „Wiatrówki”