Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Tematy dotyczące wiatrówek

Moderator: Moderatorzy wiatrówkowi

Awatar użytkownika
yarkow
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 59
Rejestracja: 27 grudnia 2014, 13:57
Tematy: 0
Lokalizacja: Okolice Krakowa
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: yarkow »

A ja czekam z niecierpliwością cóż nasz artysta dalej wymyślił. :-D

Jak On to doprowadzi do ładu? Bo jak na razie to "parę" rzeczy jest delikatnie mówiąc spieprzone. :651:
javiki
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 197
Rejestracja: 19 grudnia 2015, 23:58
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: javiki »

Jam jest laik w naprawach wszelakich-ale na wszelakich forach jest pieknie opisane jak robić koronę i port ładowania... Tak to jest jak się nie czyta -tylko od razu 3 browarki i pilnik w łapkę :)
Awatar użytkownika
adnikauto
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 2537
Rejestracja: 20 sierpnia 2013, 19:26
Tematy: 214
Lokalizacja: Wschodnie Wybrzeze
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: adnikauto »

Aligatius pisze:
adnikauto pisze:P.S. Nie udalo mi sie doczytac do konca, niestety.....
W następnym odcinku dotrwaj do końca - coś czuję, że będzie "hardcore" jak autor wątku zaczął tą Chinkę rozbierać zaglądając tu i ówdzie :shame: :)

No i jest hardcore... pilnik w lape i papier scierny... duzo slow malo tresci.... :roll:

Nic z tego tematu nie wynika dla nikogo... wiadomo, ze chinskie wiatrowki sa takie jakie sa... a pisanie elaboratow na ten temat to wylacznie domena egocentryka z duza iloscia wolnego czasu... :!:

Jak Kolega Czemar zauwazyl powyzej... temat walkowany ze sto razy w dziale warsztat.... a tu nie ma nic poza kwiecistym jezykiem.

Proponuje Koledze zalozycielowi watku by przekul swoje "zaciecie" literacki na pieniadze i zaczal pisac ksiazki... bo te elaboraty w tym miejscu sa po prostu nudne i nic ale to nic z nich nie wynika dla nikogo... smietnik bylby odpowiednim dzialem.

Amen.
:one:
Guns have two enemies politicians and rust. :502: Not sure, which is worst...
Piotrzn
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 26
Rejestracja: 21 września 2015, 22:02
Tematy: 0
Lokalizacja: Warszawa
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Piotrzn »

Ale nie ma takiego działu.
Awatar użytkownika
adnikauto
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 2537
Rejestracja: 20 sierpnia 2013, 19:26
Tematy: 214
Lokalizacja: Wschodnie Wybrzeze
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: adnikauto »

No to przyszla pora zalozyc... :wink:
Guns have two enemies politicians and rust. :502: Not sure, which is worst...
Awatar użytkownika
Aligatius
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 552
Rejestracja: 23 czerwca 2012, 21:41
Tematy: 0
Lokalizacja: Ruda Śląska
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Aligatius »

Tytuł jest w trybie dokonanym "nauczyłem" więc może jednak coś z tego wydzie. Ja tam wiary nie tracę :)
AT44 10 LW; Beretta 92FS
Awatar użytkownika
adnikauto
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 2537
Rejestracja: 20 sierpnia 2013, 19:26
Tematy: 214
Lokalizacja: Wschodnie Wybrzeze
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: adnikauto »

Niby tak Aligatius... ale to wylacznie woda na mlyn dla "pisarza".... :!:

Powtorze za nasza niedoszla gwiazda tenisa....

....."Australian Open. Sfrustrowany Janowicz: Błagam, ile jeszcze razy? ".....
http://www.sport.pl/tenis/1,103960,1323 ... __ile.html

:033:
Guns have two enemies politicians and rust. :502: Not sure, which is worst...
Awatar użytkownika
Kucyk
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 85
Rejestracja: 11 października 2016, 21:17
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Kucyk »

Panowie, tu słowa kieruję do Przedpiśców, którzy zwracają uwagę, oczywiście słusznie, że coś tam źle zrobiłem. Proszę o kilka grainów dystansu do tego co czytacie. Sam napisałem we wstępie, iż wątek ten jest luźny, służyć ma raczej rozrywce i gdyby był na forum wiatrówkowym dział HajdPark, to bym go właśnie w nim zainstalował.

Poza tym wiem oczywiście, że w Internecie jest wiele opisów jak coś tam trzeba zrobić, świadomym jestem także tego, że z nich nie skorzystałem.
A czemu? Bo, po pierwsze, taki już charakter mój, że sam lubię rozwiązywać swoje problemy gdyż to daje możliwość dogłębnego ich poznania, zwłaszcza, że nawet gdy coś spieprzę, to nie będzie mi jakoś strasznie żal tej nędznej chińskiej wiatrówki wartej teraz tyle co kosztują sentymenty.
Po drugie, to uważam że warto z dystansem podchodzić do różnych informacji żyjących w Necie, bo czasem mają, no jakby to nazwać – rodowód legendowy... o tym będzie trochę dalej.

Jeszcze drobna uwaga dla tych, którym jakoś ma litera nie smakuję. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że wszystko, co trzeba, na tym forum-broń zostało już 100 razy napisane. Ale pozwólcie mi jednak odkryć proch po raz 101, wszak pisanie nie odbiera godności temu zacnemu portalowi. Na pewno zaś pisanie, szczególnie to kulturalne i czynione poprawnym językiem polskim, choć nie zawsze mające charakter wybitnie odkrywczy, stanowi o jego istnieniu.

Ma ktoś, co do tego powyższego jakieś wątpliwości? Czekam... Nie widzę sprzeciwu, zatem przechodzę do meritum.

W poprzednim odcinku opisałem jak opiłowałem zadry na wylocie lufy, co dało niebagatelną poprawę celności, oraz jak rozwierciłem wlot lufy, aby śruty nie wystawały gdy się je ładuje, zaś zmniejszająca się łagodnie na długiej drodze średnica przewodu umożliwiała zgniatanie śruciny w sposób stopniowy, zatem wymagający użycia mniejszej siły, co jest wyczuwalne choćby przy przepychaniu ołowiu patyczkiem.
Ponadto zwężka ma wspaniałą cechę: jeśli się do niej wrzuci ziarenko ołowiu z wysokości 1 cm, to można śmiało odwrócić lufę wylotem ku górze i nic nie wypada.

A właściwie, korzystając z rozbiegu, jeszcze cofnę się do kwestii zadziorów na wylocie. Kiedyś przeczytałem, chyba w Sieci, że ołów poleruje lufę. No jak nie wiem czy tak jest, bo, pomimo że lufa wykonana została z miękkiej stali, zaś wiórki były małe, to kilka (7...8) tysięcy śrucin ich nie spolerowało. Przypomina mi to trochę MontyPython’owskie ścinanie najpotężniejszego drzewa w lesie za pomocą śledzia.

Po tych wszystkich piłowaniach strzelanie stało się całkiem przyjemne, jednak tak jak pisałem, w zależności od rodzaju śrutu pole trafień dużo różniło się góra-dół. Obserwacja toru lotu potwierdziła przypuszczenia: wiatrówka nie ma mocy i wydmuchuje, a nie wystrzeliwuje śrut.

Miałem świadomość, że na nic zda się oliwienie czy inne czary, wszak jeśli trafił się śrut blokujący w lufie, to po niedoszłym strzale cały układ trzymał szczelność – nic nie syczało, tłok stał w miejscu, dopiero po nadłamaniu słychać było jak wraz z szumem powietrza mechanizm się przesuwa.
Nastał czas aby sobie powiedzieć wprost: chińska sprężyna zakończyła się i czas na naukę rozbierania wiatrówki.

Nowa sprężyna.

Rozbiórka Crosmana poszła zadziwiająco łatwo, wszak składa się on z kilku części. Zrobiłem to intuicyjne bez żadnych schematów, a jedynie obserwując urządzenie. Największe zdziwienie wywołał fakt, że trzpień blokujący sprężynę (ten idący na przestrzał w poprzek z tyłu) wysunął się sam przy obracaniu całego ustrojstwa w trakcie czyszczenia. Po chwili w ręku trzymałem coś, co kiedyś dawało solidne dżule, a dziś nawet na ten bolec blokujący nie napierało.

Poniżej: przyczyna niepowodzeń, dla porównania w konfrontacji z nową.

Obrazek

Problem pojawił się skąd taką spiralę dostać, najlepiej szybko, najlepiej dziś, najlepiej już! – wszak potrzeba mi strzelać. Najbliższy sklep wymagałby ode mnie jazdy do stolicy, co z jedną ręką sprawną nie uśmiechało mi się. Naraz przypomniało mi się że na obwodnicy od lat stoi Turas i sprzedaje różny chłam w tym wiatrówki. Może więc będzie miał sprężyny?

Wycieczka do kramu Smagłolicego trwała 10 minut. Sprzedawca, niesamowicie miły i sympatyczny, posiadał oczywiście kilka sprężyn, ale nie miał dokładnie takiej jak oryginalna: 34 zwoje pracujące. W sprzedaży była sprężyna o takiej samej średnicach drutu i uzwojeń, ale mającą 40 zwojów. No, cóż, na bezpticzu i żopa sołowiej - mus brać, jakoś się ją skróci.

Gdy Turek dawał mi ją, z wnętrza wypadła druga, przeciwnie nawinięta spirala z cienkiego drutu. Sprzedający poinformował mnie że to jest taki komplet który kosztuje 50 zł. Dla mnie cena wtedy nie grała roli, więc wziąłem obie nie mając innego wyjścia. Cienką władowałem pod siedzenie, właściwą – w kieszeń.
Później okazało się, że te komplety są w sklepach po 18 zł, ale to już inna historia.

Pomiary sprężyny i miejsca na nią wykazały, że bez żadnego skracania się jednak zmieści we wnętrzu wiatrówki, trzeba tylko trochę stoczyć taką plastikową tuleję o którą się opiera. Ściąłem na tokarni pierwszy segment tulei o najmniejszej średnicy. W sumie skróciłem ją o 8 mm.

Całość rozebranych przy okazji mechanizmów umieściłem w myjce z ropą i po godzinie włączonego płukania stwierdziłem że nie ma na nich już starych zasyfień. Sporo kłopotu sprawiło mi wyczyszczenie wnętrza cylindra, bo przy głowicy był osad jakiegoś zestalonego towaru. Tam musiałem użyć szczotki mosiężnej w formie pędzla osadzonej na trzpieniu i napędzanej wkrętarką. Po kilku minutach wnętrze było czyste. Wszystkie elementy wykąpałem na koniec w benzynce atrakcyjnej i przystąpiłem do składania dziadostwa, najpierw „na sucho”.

Tu jeszcze taka dygresja: oględziny uszczelki tłoka wykazały, że warga jest ścięta (chińczyk na szybko wbijał) na 1/5 obwodu. Jak widać z poprzednich opisów, gdzie śrut się blokował, nie wpłynęło to na szczelność, a na forach zdarza się że padają sądy kategoryczne iż taka uszczelka nie ma prawa być szczelną! Widać przyszła Dobra Zmiana i teraz jest inaczej...

Obawiałem się czynności wepchnięcia bebechów zamykających wnętrze, bo wydawało mi się że aby zgnieść sprężynę potrzeba użyć ogromnej siły, wszak tylny korek wystawał dobre 7 cm poza korpus. Dlatego zrobiłem specjalne mocowanie w uchwycie tokarki tak, by trzymało solidnie cylinder, zaś wnętrzności miałem wepchać za pomocą przykręconego fest konika (nie takiego iii-ha-ha! tylko elementu obrabiarki, którego można użyć jako prowizorycznej prasy). Obawy moje były całkowicie bezpodstawne bo sprężyna ściśnięta została bezproblemowo przy stosunkowo małej sile.

Po sprawdzeniu czy da radę złamać wiatrówę okazało się że wymiary stoczenia tulei były dobrane „w punkt” bo przy maksymalnym przełamaniu lufy zaczep spustu zapina się, ale nie ma już luzu między zwojami sprężyny.

Odluźniłem wiatrówkę i zacząłem ją rozbierać aby nasmarować mechanizmy przed finalnym złożeniem. Jakież było moje zdziwienie, gdy po naparciu konikiem na tył, wypchnięciu trzpienia blokującego i zluzowaniu nacisku tylny korek wysunął się sam tylko ze 2 cm. No cóż, turecka sprężyna „siadła”.

Powstał odwieczny problem: czym to wszystko nasmarować? Jako że najbliżej miałem puszkę smaru do elektronarzędzi (taki przezroczysty, lekko opalizujący towot) to powierzchnie pracujące pokryłem solidną warstwą smarowidła. Niestety, w przypływie uniesienia zapodałem też porcję, wprawdzie nie bezpośrednio do cylindra, ale na ścianki wewnętrzne korpusu. Uszczelka tłoka podczas wsuwania zrobiła swoje...
Po złożeniu całości okazało się że mam towotnicę: przez otwór którym powietrze przedostaje się do lufy wyciskał się towares jak pasta z tubki.

Pierwsze strzały były zaskoczeniem: huk, dym, smród w całym pokoju, parapet opryskany smarem. No, tłustości się wypalały. Po wystrzeleniu kilka razy bez pocisku, a potem w ziemię raz za razem gdzieś 20 śrutów dymienie ustąpiło. Czasem jeszcze pojawiało się gdy załadowałem jakiś lekki pelet, ale to były incydenty.

Zasiadłem zatem na stanowisku, nowa podwójna tarcza w kulochwycie, kurochron odkurzony i łubudu!
- O kurcze, ale moc! O, kurcze, ale kopie! O, kurcze, ale wierzga! O, kurcze, ale dlaczego w tarczy dziur nie ma?

Strzelałem do kartki na której były dwie tarczki. Strzelałem do tej wyższej. Gdy strzeliłem do niższej okazał się gdzie była skucha: śrut popadał 10 cm nad punktem celowania...

Ustawiłem lunetę dla nowej sprężyny i zacząłem siec tarczę ostro. Niestety, pomimo radykalnej poprawy parametrów (śrut już trudno było w locie zobaczyć) celność była taka sobie. Miałem świadomość, że po części jest to „zasługa” mej złej pozycji strzeleckiej niepozwalającej na stabilizowanie rozwścieczonej przy strzale masy karabinka.
Zacząłem kombinować z coraz mocniejszym dociskiem kolby bo z chwytem osady nijak nie mogłem działać mając łapę w gipsie. Były momenty, że przynosiło to zamierzony efekt, ale na dłuższą metę nie widziałem możliwości takiego działania – na moim prawym obojczyku zrobił się siniec.

Podczas dwóch dni strzelania zauważyłem jednak coś niepokojącego. Przy niezmienionych nastawach celownika punkt popadania obniżał się systematycznie osiągając jakieś -40 mm względem tego co było na „świeżej” sprężynie. Dodatkowo, gdy entuzjazm z mej zwycięskiej bitwy minął, coraz mocniej zacząłem zauważać że przy strzale sprężyna okropnie wibruje wydając złowieszczy, głośny trzask dzzzzz!...

Dwie koleżanki.

Wszelkie pomysły, aby wbudować jakieś osłony i prowadnice usztywniające zwoje odpadały, bo ręka jest tylko jedna. Wysłanie do serwisu nie wchodziło w rachubę.
Otworzyłem zatem płyn odpowiedni i zacząłem kombinować bo tylko tyle mi pozostało.
Tak jak się spodziewacie, natychmiast horyzonty się rozszerzyły i przez mózg przeszedł wygenerowany w podświadomości obraz sprężyny. Ale nie tej, co w wiatrówce jest, tylko tej, która z niej wypadła u Turasa.

- No przecież w technice stosuje się podwójne sprężyny aby zwiększyć kulturę pracy! Zwoje nawinięte przeciwbieżnie, a zatem skrzyżowane, same się usztywnią. Jedna sprężyna będzie prowadnicą dla drugiej! Ale genialny jestem!!! – pomyślałem, nie bez przyczyny, lecz na horyzoncie zarysował się istotny problem – Tylko gdzie ja tę francę schowałem?

Jest taka złota zasada: jak się nie wie, gdzie coś się włożyło, należy sprawdzić skrzynkę pod siedzeniem w skuterze – tam wszystko zazwyczaj jest. I spiralka też tam była bo jej nie wyjąłem po kupnie.

Przeanalizowałem wymiary części we wnętrzu wiatrówki i stwierdziłem że aby cienka sprężyna (Φ wewnętrzna 8,6 mm) się załadować dała by nie zeszły się zwoje w trakcie naciągania będę musiał dwie rzeczy przerobić: przedni, nie wiem jak to nazwać – sworzeń, na który nachodzi sprężyna gruba muszę stoczyć na wymiar 8,4 mm na długości 20 mm.

Większy problem to ta rurka prowadząca z tyłu. Musiałem skrócić ją o 55 mm, wbić do środka kawałek pręta 12 mm by wystawał ok. 50 mm, obspawać go i wystający fragment, razem z częścią spoiny, stoczyć też na 8,4. Jakoś się udało to zrobić, choć się spociłem przy tym straszliwie.

Teraz nastał czas pierwszego złożenia „na próbę” bez smaru, bo jak coś będzie nie tak, to niewygodnie potem poprawki robić będąc całym umazanym. Tłoka nie wyciągałem, zatem nie było to specjalnie trudne zadanie: znów całość bebechów wepchnąłem konikiem. Po naciągnięciu, sprawdzeniu i zluzowaniu okazał się że i nowa spiralka stała się już na wstępie krótszą o 5 cm.

Zapomniałem jeszcze dodać, że samo włożenie sprężyny w sprężynę już było utrudnione, gdyż ta większa eksploatowana trochę fason już straciła, jednak bardzo mi się podobało że po złożeniu razem dwóch całość się ustabilizowała. No, wiadomo – nic tak nie usztywnia jak dwie... koleżanki na raz.

Przed finalnym złożeniem wpadłem na pewien pomysł. A gdyby tak posmarować sprężyny takim lepsiejszym, bardziej zaawansowanym lubrykantem? Wybór padł na specjalistyczny smar z grafitem stosowany do szyn kolejowych, zatem ekstremalnie odporny na warunki atmosferyczne i dedykowany do dużych nacisków. Nałożyłem go szczodrze, wypełniając nim prawie cały zestaw sprężyn. O dziwo po złożeniu i napięciu wiatrówki gdzieś się ten siuwaks rozłożył po zakamarkach, że jedynie odrobina została wypchnięta na zewnątrz.

Zmontowałem broń i udałem się celem testów auf stanowisken.
Pierwsze naciągnięcie (do tej pory naciągałem tylko raz sprzęt bez osady umocowany w imadle) dało do myślenia – uch, ciężko idzie – jedną ręką ledwo mogę złamać armatę.
Inauguracyjny strzał oszołomił mnie, zdziwił, ale i ucieszył. Po pierwsze czuć było moc. Nie moc - MOC! Po drugie: spust ciężej niż przedtem chodził. Po trzecie, to aż miło było trzymać to bydle, w prawdzie kopiące, ale pracujące bez tych cholernych dzzzzzz drgań.

O! Już widzę jak Kolega Łudy o zapędach szeryfa ma wewnętrzną potrzebę by zaprowadzić ład, prawo i sprawiedliwość, bo FAC’a zrobiłem i trzeba zgłosić to „właściwym służbom”.
A jeszcze do tego ten opis, że strzelałem w ogrodzie!... No to będziemy musieli zgłosić Twoje dane na Milicję!
Zanim jednak nastąpi krzyk: „Plosę pana, plosę pana, a ten niegsecny Kucyk psekraca 17 dzuli!!!” poczytajcie dalszy ciąg.

Sam, mając wątpliwości czy z mocą nie przesadziłem, wszak Quest grzał po prostu bajecznie, śrut tylko syczał w locie, i znów, bez żadnej regulacji, obraz z lunety pokrywał się z przestrzelinami, udałem się do firmy serwisującej wprawdzie ASG, ale mającej taki radar do mierzenia energii śrutu.

Przed pomiarami wystrzeliłem ok. 50 peletów. Badanie nie dało jasnej odpowiedzi, gdyż wyniki były w okolicach 17 J +/- 0,5. Czyli raz strzelasz legalnie, a raz jesteś bandziorem. Prowadzący pomiary pan, przemiły człowiek, który na widok chińskiej twórczości nie tylko się nie skrzywił jak stara ladacznica po komunii, ale widać było błysk w jego oku, po wysłuchaniu mojej opowieści co zrobiłem temu Crosmanowi poprosił, abym zgłosił się jeszcze raz za kilka dni, a w tym czasie mam wystrzelać paczkę śrutu.

Zadanie zrealizowałem w ciągu dwóch dni. I po tym sam odczuwałem gdy naciąg czyniłem, że sprężyny zmiękczyły się. Pomiary wykazały, co wykazać miały i co mechanik założył: nie udało się przekroczyć 14 J. Dodam, że dwa miesiące i dwa tysiące śrutów później 13 J było nieosiągalne, czyli proces siadania sprężyn, choć nie tak intensywnie, ale trwa nadal.
Dla Łudego: mam już nowy komplet spiralek!

Dobra, a teraz dla rozluźnienia taki tematyczny dowcip-zagadka:
- Jak się nazywa drewniana chatka na hali, w której Góral strzela z ponadlimitowej?
- ...
- No nikt nie wie?... FACówka! He,he,he, dobre, nie? A kto mi powie, jak się nazywa prawdziwy mężczyzna, który ma wiatrówkę powyżej 17 J?
- ...
- Też nikt nie wie?... FACet! Hahaha, ale dźołk! Jestem lepszy od Sztrasburgera!!!

No dobra, pośmialiśmy się, pożartowaliśmy sobie – jak to kapral we wojsku zwykł mawiać, a teraz wracamy do tematu.
Broń sprawowała się znakomicie, celność jej była niczego sobie, co udowadniała czasem z doskoku moja Agnieszka wycinając w tarczy dziurę. Mi jakoś gorzej się to udawało, zatem postanowiłem poćwiczyć swe ciało i umysł a mianowicie popracować nad podstawowymi odruchami.

Eliminacja błędów strzelca.

Na pierwszy ogień poszła walka ze wzrokiem. Najpierw z tym cholernym mrużeniem lewego oka. Dość szybko okazało się że by się przestawić na widzenie jednym okiem przy obu otwartych, to akurat problemem nie jest. Gorszą rzeczą jest oduczenie się odruchu zamykania obserwacyjnej powieki przy strzale. To zajęło kilka dni.
Trochę czasu musiałem też poświęcić aby centrycznie patrzeć w wizjer, gdyż lunetka nie miała korekty paralaksy i doskonale widać było, jak przy poruszaniu okiem krzyż pływa na tle obrazu. Po tygodniu zorientowałem się że za każdym razem zanim przystąpię do strzału dobrze jestem ustawiony jeśli chodzi o celowanie.

Drugim problemem była stabilna pozycja dająca mi wygodę a jednocześnie zapewniająca stabilność przez długi czas. Tutaj nie jestem w stanie opisać szczegółów, jednak dość długo trwało aby przestać wyciągać szyje jak struś i cisnąć policzkiem na bakę, by podparcie łokciami bez ściągania ramion się nie rozjeżdżało, by się o stół dolnymi żebrami nie opierać, albo żeby podczas chwytu nie skręcać karabinka.
Ale dwie rzeczy były najważniejsze: udało mi się usunąć niepotrzebne napinanie zupełnie zbędnych strzelecko mięśni i przestałem trafiać końcem stopki kolby w tętnicę podobojczykową.

Trzeci, najtrudniejszy element, to było nauczenie się działać z wyprzedzeniem, mianowicie wyczuwać moment że za chwilę krzyż tańcując znajdzie się w punkcie i ma nastąpić strzał. Czas na uruchomienie mięśni potrzebnych do naciśnięcia spustu i samo zadziałanie mechanizmu to ułamek sekundy, ale przez ten ułamek jednak zmienia się położenie lufy względem celu. Tego już całkowicie nie jestem w stanie opisać, ale zajęło mi opanowanie tego kilka, jak nie kilkanaście, pudełek śrutu.

Trening oddechu – to już pominę, bo powiem że dość szybko wszedł w nawyk.

Spust.

W międzyczasie zauważyłem jak duży problem stwarza brak płynnej pracy spustu. Dało się to zobaczyć, gdy ściągałem język, ale w ostatniej chwili rezygnowałem ze strzału. Widziałem przez peryskop, że gdy spust ciężko idzie to w momencie napięcia mięśnia obsługującego go palca, aby nie uciekała mi dłoń, naprężam także palce otaczające kolbę (najbardziej V palec), przez co karabinek obraca się tuż przed strzałem w lewo. To daje kolejne zakłócenie.

Doszedłem do wniosku, że aby nie bujać karabinkiem muszę dążyć do dwóch rzeczy: aby spust chodził jak najlżej, czy jak to się tam mówi miękko, oraz by droga między naciśnięciem na język a momentem wyzwolenia była jak najkrótsza.

Najpierw obejrzałem dokładnie sam mechanizm. Jest on zamknięty w obudowie, ale trochę widać. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem, była monstrualnej grubości sprężyna zaparta o język spustu. Niewiele myśląc wziąłem cieniutką tzw. trytytkę i przyłapałem jej drugi koniec uprzednio odgięty wkrętaczkiem do... samego języka. Po prostu wyeliminowałem sprężynę z działania. Efekt był wspaniały: wprawdzie aby zapiąć blokadę po lekkim naciśnięciu spustu (gdy rezygnowałem ze strzału) trzeba było go przesunąć palcem do przodu, ale siła potrzebna do ściągnięcia była trzykrotnie niższa!
Do poprawki poszła też sprężynka od bezpiecznika – ją wystarczyło solidnie przygiąć aby blokada zamiast przeskakiwać złowieszczo, działała po dotknięciu piórkiem.

Gorszą sprawą był mechanizm zwalniający tłok. Zaczep jest podpierany takim, nie wiem jak to nazwać – skoblem. Obie części są hartowane a w miejscu podparcia nacisk musi być ogromny. To powoduje że wzajemne przesuwanie odbywało się z dużym tarciem.

Pisałem, że podczas wymiany sprężyn Questa wszystkie części wymyłem w atrakcyjnej, cały napęd nasmarowałem grafitowanym smarem kolejowym, zaś ten pakiet spustowy zanurzyłem w oleju gęstym silnikowym.
I tu się okazało, że oliwa sprawiedliwa znosząca wysokie obroty i temperatury w naszych autach się średnio do takich mechanizmów nadaje. Tarcie przy przesuwaniu się tego skobla po zaczepie było suche. Nie można było płynnie przesunąć języka.

Sytuację diametralnie poprawiło naniesienie owego graficianego sosu zaczerpniętego z powstałych tu i ówdzie wypływów. Mechanizm pracował gładko, jednak po kilkudziesięciu strzałach znów zaczął poruszać się skokami. Po rozbiórce okazało się że smar, dość rzadki w swej konsystencji, został starty z powierzchni roboczych.

Pomyślałem: może by dodać proszku grafitowego aby towar zagęścić, wszak grafit ma wspaniałe właściwości przeciwcierne. Po naniesieniu na części smaru kolejowego napyliłem warstwę grafitu, potem trochę towar przemieszałem igłą, znów trochę pyłu, itd.
Po pierwszych próbach wszystko wydmuchałem sprężonym powietrzem bo spust jeszcze ciężej chodził niż z olejem silnikowym.

- Myśl, Kucyk, myśl... Jeśli smar stały dobrze działał do czasu aż się starł, to trzeba zapewnić by cały czas pokrywał części. Ten grafitowy miał konsystencję luźną, czyli dobrze penetrował, ale gdy brało się go patyczkiem, to nie za bardzo się ciągnął. A gdyby tak znaleźć jakiś mazisty sos który lepił by się jak śluz ślimaka?

Tutaj przypomniała mi się akcja z rozbieraniem przekładni kątowej kosy spalinowej. Mniejsza, co tam się zepsuło, katastrofą było jednak jak wsiadłem w stroju roboczym do samochodu. Wyczyszczenie tapicerki, pomimo że była skajowa, udało się z wielkim trudem z uwagi że towot z główki kosy oblepiał powierzchnię i ciągnął się takimi niteczkami za szmatką.

Szybki nurek w graciarnię i znalazłem tubkę z resztką tego smarowidła. Zapodałem je, wciskając bezpośrednio z tuby, solidnie aż się cała obudowa wypełniła. Dałem tyle, ile weszło, ale by nie wyłaził, z resztą żelowa konsystencja mazi sprawiała że nie miała ona ochoty na emigrację. Cały mechanizm zaczep-skobel zniknął w żółtawej bryle.
- Teraz będę miał pewność że smaru nie zabraknie. – pomyślałem.
I słowo stało się ciałem. Mijają już dwa miesiące i gdy zajrzę czasem do wnętrza nie widać elementów bo wszystko pokrywa galaretka smaru, a spust chodzi delikatnie i równo. Wystarczy docisnąć język palcem a sam płynie i to proporcjonalnie do siły a nie w systemie zero-jedynkowym: skok-skok-skok.

Teraz coś opowiem o samym ściąganiu języka (uuu, ale to obrzydliwie brzmi).

Pisałem, że jak ciągnę za spust, to ściskam rękojeść kolby i skręcam wiatrówkę. Zadaniem mym stało się jak to uczynić by spust był jak wyłącznik, krańcówką zwany: tylko się dotknie, a już wali. Zaobserwowałem za językiem Questa taką śrubkę na płaski wkrętaczek. Jak się ją wykręci to dłużej czuć przesuwanie się skobelka po zaczepie, jak się ją wkręci to krótsza droga oporu spustu. A jak się kilka razy próbuje regulować, to się gwint w tym goownie ukręca. Amen.

Postanowiłem inaczej sprawę rozwiązać. Jako że całościowe, za jednym razem pociągnięcie za cyngiel nie wchodziło w rachubę, najpierw podczas przygotowania do strzału nauczę się ściągać spust na kres możliwości i z takiego jego położenia strzelać.

Po wielu próbach okazało się że najlepszym sposobem jest ściąganie języka (błeee...) wyprostowanym palcem naciskającym na język z boku, opartym jednocześnie o kabłąk, który ciągnie spust fałdem skóry za stawem. Dlaczego tak? Bo ruch całej dłoni (palec wskazujący jest jedynie zaczepem, ciągną pozostałe 3 obracając dłoń) jest precyzyjniejszy, zaś przesuwanie palca po kabłąku jest punktem odniesienia ile się przesunęło.

Tu chodziło o znalezienie takiego punktu ustawienia części odpalających tłok, w którym to lekkie pyknięcie opuszkiem, i to nie od czoła, ale ze skosu, będzie wyzwalało strzał. Pyknięcie, a nie pociągnięcie. Wiązało się to z koniecznością zmiany położenia palca na spuście po naciągnięciu, ale zyskana szybkość reakcji była tego warta.


No dobra, koniec na dziś. Za kilka dni kolejna porcja nudnych oczywistości jak skrócenie lufy, tłumik i awaria zawiasu.

Tym niemniej, pozdrawiam tych, którzy doczytali do końca.
Awatar użytkownika
Cortez
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 3702
Rejestracja: 01 grudnia 2007, 15:24
Tematy: 0
Lokalizacja: Warszawa
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Cortez »

Wszyscy posnęli. :(
Daystate Merlyn S + SS 10x42/Nitrex 3-9x42
Zagorek
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 463
Rejestracja: 17 maja 2016, 23:21
Tematy: 17
Lokalizacja: Lublin
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Zagorek »

No nie . Teraz to przegiąłeś z nudą!!! Pomimo, że czytałem od początku to czym dalej w las tym większy kwas. Aby dojść do końca (gdyby to był sex to zaj...ał bym się na śmierć aby dojść) czytałem co kilka linijek i Nuda, nuda, nuda. Wcześniej chociaż namiastki akcji były, a teraz to tylko nuda, nuda, nuda. :-? :( :cry: :-/
Walther LGU + Vortex diamondback hp 3-12x42
BMK 40 + Vortex crossfire 6-18x44
http://www.lubelskieforumstrzeleckie.pl/index.php
javiki
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 197
Rejestracja: 19 grudnia 2015, 23:58
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: javiki »

Dałbym lajka :)
Awatar użytkownika
adnikauto
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 2537
Rejestracja: 20 sierpnia 2013, 19:26
Tematy: 214
Lokalizacja: Wschodnie Wybrzeze
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: adnikauto »

Znalazlem sposob na... "Poete".... ;laughing:

Obrazekpost a picture

Dziala.... :!: ... i Poeta juz mi nie przeszkadza...! Niech sobie pisze... ile /mu/ wlezie.... :one:

:101: :516:
Guns have two enemies politicians and rust. :502: Not sure, which is worst...
Awatar użytkownika
Qbuś
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 521
Rejestracja: 02 września 2007, 13:29
Tematy: 0
Lokalizacja: Wrocław\Muchobór
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Qbuś »

Obrazek
HW 30, Prosport, LGM -2, TX 200, FWB-600, IŻ-38, "GROM" i inne pier..ły.
"Lider", "Lidor", "lidur" (Germany :) )
Mikun
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 221
Rejestracja: 21 sierpnia 2016, 21:02
Tematy: 0
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Mikun »

Doczytałem już jednym okiem :052: Więcej zdjęć mniej tekstu lub mniej tekstu :-D
HW 100 FSB. FX WILDCAT. KANDAR CP1 :-D Daystate Pulsar
Awatar użytkownika
Aligatius
Zarejestrowany użytkownik
Zarejestrowany użytkownik
Reactions:
Posty: 552
Rejestracja: 23 czerwca 2012, 21:41
Tematy: 0
Lokalizacja: Ruda Śląska
Grupa: Zarejestrowani użytkownicy

Re: Jak moją chinkę celnie strzelać nauczyłem.

Post autor: Aligatius »

Zagorek pisze:(..) Nuda, nuda, nuda. Wcześniej chociaż namiastki akcji były, a teraz to tylko nuda, nuda, nuda. :-? :( :cry: :-/
Dlatego ja proszę Pana, nie chodzę na polskie filmy... I kto za to płaci - ja płacę, Pan płaci i Pani płaci.... społeczeństwo ;laughing:
AT44 10 LW; Beretta 92FS
Zablokowany Poprzedni tematNastępny temat

Wróć do „Wiatrówki”